
Duma stanowi fundament ludzkich grzechów. Ukrywa się w nas, przybiera różne formy, czasami zupełnie dla nas nieoczekiwane. O takiej ukrytej formie dumy, z przykładami ze swego życia, i nawet z poczuciem humoru, opowie nam w materiale z tego tygodnia metropolita Atanazjusz z Limasolu.
… Objawem dumy jest także to, kiedy pojawia się w nas wstyd w złym sensie tego słowa. Wstyd pójść gdzieś, zrobić coś, bo wszyscy będą na mnie patrzeć. Ale dlaczego, człowieku, myślisz, że wszyscy na ciebie patrzą, dlaczego? Na przykład, wchodzisz do cerkwi. Zdaje ci się, że wszyscy zwrócą wzrok, by popatrzeć na ciebie. Ale, czy to możliwie by naprawdę wszyscy patrzyli właśnie na ciebie? Musisz mieć wysoką opinię o sobie, gdy przychodzą ci do głowy takie myśli! A pokorny człowiek żyje lekko, z dużą łatwością. Wszędzie pójdzie, nie wstydzi się, nie myśli o tym, że ktoś go obserwuje. Nie możecie sobie wyobrazić jak lekko żyje taki człowiek. Muszę się przyznać, że ja także męczyłem się z tym objawem dumy. Bardzo się wstydziłem i utrzymywałem dystans wobec innych ludzi. Kiedy skończyłem studia i przyjechałem na Świętą Górę, wstydziłem się wielu rzeczy. Starsi mnisi na Świętej Górze nie mają tego problemu. Wszędzie chodzą bez obaw. Dam przykład. Pewnego razu w Salonikach lało jak z cebra. Czekałem na swego starca, gdyż razem mieliśmy pójść załatwić pewne sprawy. Patrzę: z daleka pojawia się czerwona parasolka z białymi falbankami, a pod nią idzie człowiek w sutannie. Mówię do drugiego mnicha, który był razem ze mną: „Wstawaj, to nasz starzec!”. I naprawdę, to był on. „Ojcze, skąd u was ta parasolka?”. „Co takiego?”. „Ależ to jest kobieca parasolka, czyż nie widzicie?”. „No to co? Byłem u pewnych ludzi, dali mi ją. No cóż, czy miałem cały przemoknąć, dzieci? Nie mieli czarnego parasola. Czarny, biały – ważne, by chronił od deszczu. Masz, weź ją i zajdź do sklepu naprzeciwko!”. „Co, wziąć kobiecą parasolkę? I pójść z nią do sklepu? Wykluczone, nie ma mowy! Nie, tego nie zrobię!“. A jeśli bym miał więcej pokory, poszedłbym bez żadnych głupich pytań. I cóż bym stracił? Swój autorytet? A kto tam mnie zna? I kto w ogóle zwróci na mnie uwagę. Pamiętam też inną okazję. Mieszkałem z pewnym bratem mnichem w Salonikach, niedaleko cukierni. Pewnego razu mieliśmy gości i starzec powiedział: „Idźcie kupić coś słodkiego do herbaty!“. Poszliśmy, ale kto z nas, świętych ludzi mnichów, mógłby wejść do cukierni i kupować słodycze? Co powiedzą na to ludzie? Ja mu mówię: „Pójdź ty, ojcze! Mnie wstyd – pójdź ty! ” „Ale mnie też wstyd!“. Weszliśmy obaj i w czasie kiedy zamawialiśmy i kupowaliśmy, cały się spociłem. Jak gdybyśmy weszli popełnić zabójstwo. Dlaczego? Bo myślałem o tym jak patrzą na nas – mnichów – kiedy kupujemy słodycze. Nam w ogóle nie wolno jadać takich rzeczy. Kiedy człowiek uwolni się od takiej bolesnej obawy, przy tym, oczywiście, nie stając się bezczelnym, będzie mógł spokojnie komunikować się z każdym człowiekiem. I nie poczuje się zależnym od opinii innych. Jeśli cię lubią – dobrze, jeśli cię nie lubią, jeszcze lepiej. Przypominam sobie pewnego starca ze Świętej Góry, miał na imię Enoh. Był synem rumuńskiego arystokraty, przyszedł na Świętą Górę pieszo. Miał 18 lat, kiedy uciekł od swego ojca. Po 2-3 latach ojciec znalazł go i powiedział: „Nie pozwolę byś tu żył!“. Enoh mu odpowiedział: „A kto tobie powiedział, że przyszedłem tutaj żyć? Przyszedłem umrzeć na Świętej Górze“. W monasterze odpowiadałem za główne drzwi monasteru. Starzec gdzieś wychodził i mówi mnie: „Daj mi trochę chleba!“. Zażartowałem i odpowiadam: „Nie ma chleba“. A on mi odpowiada w swoim słabym greckim: „Posłuchaj, jeśli mi dasz chleb, zrobisz mi dobro. A jeśli mi nie dasz, zrobisz mi większe dobro”. Nie ma żadnego problemu – dziwnie i prosto! Kiedy przyjeżdżał do Salonik, przechadzał się nocą po bulwarze, patrzył na światła samochodów i mówił: „Jak to ładnie – ile swiatła! Sława Tobie, Boże!”. Zatrzymywał się, by popatrzeć na dziecięce zabawki w sklepowych witrynach, śmiał się, wykrzykiwał. Pewnego razu jakiś człowiek kupił mu lody – ważne wydarzenie! Latami potem opowiadał o swoich doświadczeniach z Salonik: „Jadłem lody!“. I pytał innych: „A czy ty też jadłeś lody?“. „Nie, nie jadłem“. Prostota, naturalność. Są one właściwe dla ludzi pokornych. Dla nich nie ma tabu. Pokorny człowiek jest spontaniczny i każdy znajduje w nim pociechę. A siebie pociesza tylko wyjątkowo. Pewnego razu Enoh ciężko zachorował. Miał problemy z żołądkiem, wymiotował, musiał udać się do Salonik, do lekarza. Studiowałem wtedy i jechałem właśnie do Salonik na egzaminy. Powierzono mi opiekę nad nim. Jak to powiedzieć? Obaj stanowiliśmy malowniczy widok. Nieźle wyglądaliśmy! Na przykład jego odzież. Niemożliwym było określenie z jakiego materiału była jego sutanna. Była pokryta tysiącami plam: czerwonymi, zielonymi, niebieskimi, żółtymi. Tak przybyliśmy do Salonik i tam przenocowaliśmy. Następnego dnia wieczorem było straszne trzęsienie ziemi. Wiele budynków zawaliło się, zginęło mnóstwo ludzi. Było to trzęsienie 7-ego stopnia w skali Richtera i trwało dość długo. Przebywaliśmy na 5-tym piętrze. Wszyscy mnisi, którzy tam mieszkali, szybko zeszli na dół. Otworzyłem drzwi pokoju starca i zawołałem: „Ojcze!“. „Co się stało?“ „Uciekajmy, trzęsienie ziemi!“. „Dokąd mamy iść?“ „Na dół! Tutaj zginiemy! Budynek runie na nas!“. „Diakonie, ty chyba nie wierzysz w Boga?“ – powiedział mi Enoh. „Nigdzie nie pójdę. Jeśli Bóg chce, Enoh zginie. A jeśli Bóg zechce, Enoh nie zginie”. Powiedziałem mu, że ja schodzę na dół. Zostawiłem go i poszedłem z innymi mnichami do parku naprzeciwko. Tylko w ciągu tej jednej nocy odnotowano 1400 wstrząsów. Czy to rozumiecie? Trzęsło się całe miasto. Ludzie porzucili swe domy. Tylko starzec Enoh stał na balkonie z czotkami w rękach i patrzył na ludzi w parku. Nic go nie mogło zaniepokoić, był zupełnie spokojny. Kiedy przyszliśmy do lekarza, lekarz zechciał zbadać mu żołądek. „Zdejmij sutannę! – mówi do niego. – Rozbierz się!“. А starzec mu odpowiada: „Nie chcę“. „No to jak mnie cię zbadać?“ „Czy tak nie możesz mnie zbadać?“ „Nie mogę, – mówi lekarz. – Zdejmij sutannę!“. „Jeżeli chcesz bym zdjął sutannę, to nie będę się badał!“. I odszedł. Przekonywałem Enoha, byśmy znowu poszli do lekarza. Na próżno, na próżno, na próżno. Wróciliśmy na Świętą Górę, a on dalej wymiotował, kręciło mu się w głowie. Nawet zapadł w śpiączkę. Ale nie mogliśmy go przekonać. Na Świętej Górze żył pewien duchowny, Rumun. Poprosiłem go by przekonał starca by poszedł do szpitala. Duchowny przyszedł do niego i powiedział mu tak: „Czyż to tak, Enoh? Jesteś bardzo dumnym człowiekiem, wielkim egoistą. Chrystus, by zbawić świat, nie wstydził się, by ukrzyżowano go nagim. A ty wstydzisz się zdjąć sutannę, by lekarz cię zbadał!“. Biedny starzec, usłyszawszy te słowa, przeraził się i powiedział: „Pobłogosław!“. I następnego dnia naprawdę poszliśmy do lekarza. Tam zdjął sutannę, lekarz zbadał go i powiedział, że nie wolno mu wstawać z łózka, by nie doszło do komplikacji. Nawet nie wolno mu było wstawać do ubikacji. Jak tylko lekarz wyszedł, starzec powiedział do mnie: „Diakonie!“ „Prosze, ojcze?“ „Przynieś mi gazetę!“. Panie Boże, zmiłuj się! Przecież on prawie nie znał greckiego! Poszedłem i kupiłem mu gazetę. Zapytałem go co będzie z nią robił, czy będzie czytał wiadomości. Odpowiedział mi: „Nie, nie chcę wiadomości“ i odłożył gazetę. Minęły 2-3 godziny, zapadł wieczór, w szpitalu zapanowała cisza. Nagle wstał z łóżka, rozejrzał się wokół, by się upewnić, że nikt go nie widzi. I zaczął składać pokłony. Podszedłem do niego i zapytałem: „Co robisz, ojcze?“. „Składam pokłony“. „A czy lekarz nie powiedział ci by nie wstawać?“ „Lekarz jest lekarzem, czy lekarze mogą wiedzieć, że wieczorem trzeba składać pokłony?“. Oto, takim prostodusznym człowiekiem był ten Enoh. Opowiem wam o pewnym cudzie, który uczynił w swej prostocie. Być może będzie to dla was ciekawe. W pobliżu miejsca, gdzie mieszkaliśmy, była mleczna restauracja, którą prowadziły dwie siostry. Jedna miała 52 lata, a druga – 47. Obie nie wyszły za mąż. Pewnego razu starzec Enoh wszedł do restauracji i zobaczył pirog z kruchego ciasta z serem owczym. Nie miał pieniędzy, był bardzo ubogi. „Ile kosztuje?”. Sprzedawczyni odpowiada mu: „20 drachm. Czy ojciec chce jeden?“. „Nie, nie trzeba“. „Czy ojciec nie ma pieniędzy?“. „Zamiast 20 drachm mogę się za was pomodlić jedną godzinę. Czy tak można?“. Staje w rogu i zaczyna: „Panie, Jezusie Chryste, zmiłuj się nad Twoją służebnicą!“. Pyta ich czego chcą. A one dla żartu mu mówią, że chcą wyjść za mąż. On ich pyta: „Za dobrego człowieka, czy to nieważne?“. One mówią: „Za dobrego“. Czy przypadkowo, czy nie, tylko Bóg to wie, ale po miesiącu jedna wyszła za mąż, a odrazu potem też druga. Pierwsza za wdowca, nauczyciela, a druga też za dobrego człowieka. I żyły szczęśliwie.
Co chcemy powiedzieć poprzez te historie? Duma jest dzieckiem pochwał. Kiedy nas chwalą i my to przyjmujemy, czynimy nasze życie cięższym. Tworzymy sobie idole, stajemy się wyniośli, zniewoleni. W taki sposób męczymy zarówno siebie, jak i innych wokół nas. Duma jest znakiem duchowej próżności. Jest dowodem na to, że w rzeczywistości nie masz nic, że jesteś bezpłodny. To, że jesteś dumny, pokazuje, że nie masz w sobie żadnego owocu. Duma jest w istocie rezygnacją z Bożej pomocy, wypędza z ciebie Bożą pomoc, nigdy jej nie przyciąga. Dlaczego? Bo dumny człowiek nigdy nie prosi o Bożą pomoc i nigdy nie czuje potrzeby takiej pomocy. Zawsze wystarcza sam sobie. Nie potrzebuje niczyjej rady. Nie widzi nikogo, kto by potrzebował Bożej pomocy. Sam wie wszystko, może wszystko, nikogo nie potrzebuje. Duma jest poprzedniczką szaleństwa. Dumny człowiek traci swój umysł. Ma tak wysoką opinię o sobie oraz taką wiarę w to, co mówi i głosi, że naprawdę staje się szaleńcem. Niczego nie rozumie. Ważne jest tylko to, do czego on jest przekonany, sens ma tylko to, co on robi. Duma jest źródłem gniewu w nas wszystkich. Jeśli zauważysz w sobie gniew, to koniec. Gniew oznacza dumę. Dla dumnego człowieka nie jest możliwym, by się nie gniewać i odwrotnie: ten, kto gniewa się, jest zawsze dumny. Pokorny człowiek, niezależnie od tego, czy go obrażają, poniżają, sprzeciwiają mu się – nie gniewa się. Ponieważ żadną namiętnością nie jest połączony ze swoimi przekonaniami, z tym o czym mówi. Ma w sobie pokój. I nie traci tego pokoju z tego powodu, że ktoś się z niego śmieje, że ktoś go oskarża albo oczernia. To wszystko jest dla niego tylko jakąś mgławicą, która znika, nie dotykając jego serca. A dumny człowiek jest zupełnym przeciwieństwem. Nawet najmniejsze podejrzenie, że ktoś go lekceważy, wystarczy, by wybuchł.
Powiem jeszcze: widziałem znanych ludzi, wybitne osoby życia publicznego, które gniewnie opuszczały oficjalne przyjęcia tylko z tego powodu, że ktoś usiadł przed nimi. „Dlaczego ten usiadł przede mną? Dlaczego tamten wstał przede mną?”. Ktoś gdzieś usiadł, a z tego powodu tacy ludzie się przetwarzają w karykatury, poddając się publicznemu wyśmiewaniu. Obrażeni odchodzą. W szaleństwie swego gniewu nie rozumieją co mówią oraz co robią. Widzisz to i mówisz sobie: “Oto co z nami czyni gniew. Zaślepia nas i nie wiemy co robimy.”
Sława i chwała naszemu Bogu na wieki za to, że nas znosi! Amen.
Metropolita Atanazjusz z Limasolu
Źródło: СВЕТОСАВСКА БАШТА
Tłumaczenie z serbskiego: Dimka Savova
Redakcja polska: Joanna Wyspiańska