Dlaczego dla nas, prawosławnych, tak ważne jest święto Przemienienia Pańskiego? I jaki sens ma ono dla nas jeszcze tutaj, w naszym życiu na ziemi? Na te pytania odpowiada grecki mnich Michail (Chadżyantoniu).
W absydzie cerkwi „Przemienienie Pańskie” Synajskiego monasteru jest wspaniała mozaika, przedstawiająca Przemienienie Chrystusa. Wieki temu bizantyjski cesarz Justynian nakazał stworzyć tę scenę właśnie na tym miejscu, aby mnisi nigdy nie zapominali o celu swego monastycznego życia. Promieniująca twarz Chrystusa i okrzyk Piotra: „Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy!” (Łukasz 9:33) dla świętych ojców oznaczały duchowy szczyt, do którego wielu z nich było w stanie dotrzeć jeszcze za życia. Nie jest przypadkiem, że św. Grzegorz Palamas przez całe swe życie bronił możliwości danych człowiekowi do przeżycia tego, czego doświadczyli apostołowie na Górze Tabor, gdzie ujrzeli Światło Boga. I nie tylko on, ale też wszyscy ojcowie uporczywie twierdzili, że chrześcijanin, który prowadzi życie ascetyczne, może doświadczyć Niestworzonego Światła. Będzie to wtedy doświadczenie, które nie tylko głęboko zmieni jego życie, ale też da mu możliwość wyższego życia duchowego i zrodzonego z tego przeżycia wzniosłego głoszenia chwały Boga.
Jeśli jednak spojrzymy na to doświadczenie z perspektywy historycznej, zauważymy, że z każdego pokolenia zdarza się to tylko nielicznym. Mimo to jednak ojcowie stanowczo podkreślali ważność święta Przemienienia i byli szczególnie surowi wobec tych, którzy kwestionowali możliwość daną człowiekowi, by w swoim życiu powtórzyć doświadczenie apostołów Piotra, Jana i Jakuba z Góry Tabor.
Ojcowie nalegali, by utrzymać w teologii Cerkwi czystą naukę, że człowiek może doświadczyć Niestworzonego Światła i poznać Samego Boga. Zachodni chrześcijanie, którzy rozwinęli teologię o stworzonej łasce, doszli do wniosku, że człowiek nie może bezpośrednio komunikować się z Bogiem. I ponieważ to według teologii formuje się życie duchowe wierzących, tą teologią odebrali swoim wiernym nie tylko ten wyższy cel, lecz też doświadczenie Niestworzonego Światła.
Kim są jednak ci, którzy zostali zaszczyceni już w życiu doczesnym tym doświadczeniem? Starzec Porfiriusz, jeden z najbardziej pełnych łaski Bożej starców duchowych z pokolenia XX wieku, powiedział nam to całkiem jasno: „Sam nigdy nie dążyłem, by uzyskać dary duchowe, charyzmy i nigdy nie uważałem siebie za godnego otrzymania takiego daru od Boga. Mówiłem sobie: Czyż Bóg będzie się zajmował właśnie mną? Czyż nie ma naprawdę poważniejszych ludzi, którymi powinien się zająć?“. I kończył: „Tylko ci otrzymują dary Boże, którzy uważają siebie za niegodnych ich. Dopóki w czyjejś modlitwie jest jakaś chciwość, nawet jeśli jest tym oczekiwanie Raju, ten ktoś pozostaje w jednym miejscu. Modlitwa nie powinna skrywać żadnego oczekiwania czy wymagania od Boga. Raczej mówmy Bogu: ja, Panie Boże, kocham Cię. Jeśli Ty uważasz, że jestem godny piekła, niech będzie to błogosławione. Niech pójdę do piekła, ale zostaw mnie, abym i tam, wewnątrz, kochał Cię!”. To samo mówił nam i starzec Paisjusz, podobnie i inni starcy, których znaliśmy. Nauczali, by nasza modlitwa nie łączyła się z żadnym wymaganiem i oczekiwaniem, na przykład – modlić się, by otrzymać duchową słodycz lub dar łez, lub jakiś inny dar. Szczególnie starzec Porfiriusz na to nalegał: „Nie proście nawet o Raj!“.
Stanowi to istotny element w naszym życiu duchowym i niewątpliwie dla uzyskania takiej bezinteresowności potrzebna jest duchowa dojrzałość. Rzadko zdarza się tak, że człowiek, który zaczyna żyć życiem duchowym i jest na jego początku, nie oczekuje, by przeżyć coś duchowego albo uzyskać nagrodę za poczynione wysiłki ascetyczne. Ale czas będzie działał w człowieku i poprzez duchowe wysiłki osobowość zacznie duchowo dojrzewać i najważniejsze – korzyć się.
Tutaj, w tym miejscu, pojawia się pewien czynnik, decydujący dla duchowego uzdrowienia człowieka, który nazywa się duchowym ojcem. Chrystus obiecał nam, że po Jego Wniebowstąpieniu będzie z nami przebywał Duch Święty i że ludzie sami będą się uczyć Bożych tajemnic. Niestety, historia pokazuje, że takich, których Duch Święty naucza bezpośrednio, jest bardzo niewielu. Wszyscy pozostali – my – potrzebujemy duchowego ojca, który by nami kierował i nauczał jak powinniśmy rozwijać naszą więź z Bogiem.
Nie wolno nam zostawić bez odpowiedzi pytania, które się teraz nasuwa. Dlaczego, chociaż Sam Chrystus nam to obiecał, tak się nie dzieje? Odpowiedź na tę rozterkę daje starzec Sofroniusz z Eseksu: „Dziwnym się zdaje to jak Bóg skierował moje stopy do najbardziej właściwego dla mojego życia człowieka – starca Sylwana. Jeśli bym nie był tak głęboko zagubiony w swoich duchowych poszukiwaniach poza chrześcijaństwem, udałoby się mi zapewne samemu odnaleźć drogę do Boga. Ale występowały we mnie liczne wewnętrzne zakłócenia i konflikty, moje wewnętrzne kryteria uległy zmianie, dlatego potrzebowałem duchowego ojca. I Bóg postarał się dla mnie znaleźć najbardziej właściwego – starca Sylwana”.
Nasze namiętności, ambicje, pycha, bezduszność i przede wszystkim nasz egoizm – trują atmosferę wokół naszego serca i nie jest już ono w stanie otrzymywać od Boga bezpośrednich objawień. Dlatego potrzebny jest nam duchowy ojciec, który wskazywałby nam drogę.
Fragment homilii, wygłoszonej na święto Przemienienia Pańskiego w sierpniu 2005 r. przed parafią świątyni „Święta Trójca“, w Sofii (not. red.).
Mnich Michaił (Chadżyantoniu)
Źródło: Двери
Tłumaczenie z bułagarkiego: Dimka Savova
Redakcja polska: Joanna Wyspiańska