Pierwsi świadkowie Zmartwychwstania

Zlatina Karawylczewa

W tym tygodniu poszukamy powiązania konkretnego święta – Niedzieli Niewiast Niosących Wonności – z najważniejszym dla chrześcijanina tematem – ze Zmartwychwstałym Chrystusem, którego zawsze musimy mieć w sercu. By to uzasadnić przedstawimy Wam przesłanie dotyczące święta Niewiast Niosących Wonności widziane oczami kobiety – dr Zlatiny Karawylczewej. 

Niewiasty Niosące Wonności – pierwsi świadkowie Zmartwychwstania Chrystusa

Komu objawił się Chrystus jako pierwszym po Swoim Zmartwychwstaniu? Nie poszedł do arcykapłanów, do uczonych w Piśmie, do tłumu, który domagał się od rzymskich władz Jego śmierci. Według naszych ludzkich kryteriów logiczne byłoby, żeby najpierw objawił się wszystkim tym, którzy poddawali w wątpliwość rację Jego słów i Boski charakter Jego Osoby i powiedzieć im: „Kto teraz zwątpi w słuszność Mojej nauki? Oto prawdziwie byłem martwy i prawdziwie zmartwychwstałem“. Ale Bóg nie wymusza ludzkiej wiary, dlatego nie objawia się tym, którzy w dniach po Jego śmierci triumfowali będąc przekonanymi o słuszności swoich działań (według żydowskich przekonań Mesjasz nie może umrzeć, dlatego Chrystus był dla nich fałszywym Mesjaszem).  

Chrystus nie objawił się jako pierwszym ani Swoim uczniom, potrzebowali oni bowiem doświadczenia bycia opuszczonym przez Boga, poczucia, że nie mają twardego gruntu pod nogami i że wpadają w próżnię, aby ujrzeli iluzoryczność i błąd, które do tej pory tkwiły w ich postrzeganiu Nauczyciela. W taki sposób przygotowywał ich Jezus do cudu, który się z nimi stanie w dniu Pięćdziesiątnicy. 

Chrystus objawił się grupie ludzi, którzy z Nim pozostali w dniach Jego totalnego opuszczenia. Co odróżnia tę grupę – nie tylko od nieprzyjaciół Chrystusa lecz i od Jego uczniów? Co czyni godnymi tych ludzi – Niewiasty niosące wonności ale z nimi i Józefa z Arymatei – aby zobaczyć zmartwychwstałego Chrystusa przed wszystkimi innymi i według Jana Chryzostoma, stać się „apostołami dla apostołów“? Niewiasty, tak samo jak i apostołowie były pogrążone w udręce i smutku. Także czuły się zagubione i dużo mniej niż apostołowie rozumiały co się dzieje. Ewangeliści nie piszą, aby Chrystus nauczał i przygotowywał te kobiety tak jak rozmawiał ze swoimi uczniami, kiedy byli obecni przy Jego Przemienieniu, których zаbrał ze Sobą aby mu towarzyszyli w czasie Jego modlitw w Ogrodzie Getsemani jak i w trakcie innych zdarzeń, kluczowych w czasie Jego misji na ziemi. Te kobiety mimo że były bardzo zasmucone i zagubione, mimo że w ogóle nie były uczone w teologicznym pojmowaniu nauki Chystusowej – pragnęły iść za Chrystusem. One Go po prostu kochały i nie mogły sobie wyobrazić, że ich Nauczyciel będzie leżał w grobie, a one gdzieś ukryte i zamknięte nie okażą Mu przynajmniej minimum tego szacunku, którego wymagają zwyczaje ich wiary. Chrystus objawia się najpierw tym, u których znajduje pragnienie i chęć zobaczenia Go. To pragnienie i ta chęć Boga są fundamentalne dla naszego życia duchowego. Pragnienie człowieka zamkniętego w swojej osobowości, okaleczonej brakiem pełni i dysharmonią, pragnienie by wyjść z siebie i spotkać drugiego – drugiego człowieka lub Boga. To pragnienie ma dla Boga ogromną wartość. Ci, którzy poszukują Boga – oni Boga spotykają, im Bóg się objawia. 

Zapytamy: czyż apostołowie nie pragnęli iść za Chrystusem? Oczywiście że pragnęli. Ale w ich sercach panował strach. I nie był to taki strach, kiedy człowiek spotyka się z czymś nieznanym, nadprzyrodzonym. Bo w opowiadaniu o niewiastach niosących wonności też widzimy, kiedy im anioł oznajmił, że Chrystus zmartwychwstał, jak przestraszyły się i nic nikomu nie powiedziały. Strach, który w tamtej chwili stanowił dla apostołów przeszkodę w szukaniu kontaktu z Bogiem pochodził z pychy ich umysłu, to strach, na który tak często cierpimy i my wszyscy. Oni szli za Chrystusem, byli Nim zafascynowani, ufali Mu. Jako mężczyźni w Nim widzieli mocnego przewódcę, Mesjasza – takiego Mesjasza jakiego spodziewali się widzieć. I dlatego triumfowali za każdym razem, kiedy Chrystus odnosił ludzki – według opinii innych – sukces. Motyw, by iść za Chrystusem – iść za Zwycięzcą, za tym, który przyniesie siłę i to ziemską siłę, ziemską sławę, uznanie całej wspólnoty – jest to dla nas ludzi bardzo słodkie i kuszące! Jakże ten motyw różni się od postanowienia by podążać za Bogiem we wszystkim co Go spotyka, za tym Który niósł Swój krzyż, zaakceptował, że wrogowie Go zabiją, a potem po swoim Zmartwychwstaniu nie narzucił im demonstracyjnie Swojego zwycięstwa i nie udowadniał swej racji, lecz wybrał pokorne stanie z boku od ich zwycięskiego wzroku. 

Objawienie się zmartwychwstałego Chrystusa jest opisane w dwóch kolejnych opowiadaniach ewangelicznych: w Niedzieli o Tomaszu i w Niedzieli o Niewiastach niosących wonności. Niedziela o Tomaszu świadczy o przyjmowaniu Chrystusa i przekonywaniu się o Jego zmartwychwstaniu drogą umysłu. Niedziela ta jest umieszczona chronologicznie jako pierwsza, aby przy pomocy tej opowieści rozwinęła się teologia zmartwychwstania ciała, pomysł, który był prawdziwym wyzwaniem dla myśli ludzi z tamtych czasów. I tę teologię trzeba było przedstawić racjonalnie podążając drogą umysłu. Podczas gdy objawienie się Chrystusa niewiastom jest świadectwem o tym jak ludzka natura może przyjąć i uwierzyć w Zmartwychwstanie kierując się drogą serca. Te dwie drogi nie są przeciwne, współistnieją w nas, pragniemy Boga powodowani głodem zarówno umysłu jak i serca. Ale głód i pragnienie serca budzi się i rozwija trudniej niż gdy chrystianizuje się umysł. Zwłaszcza obecnie nasz umysł może kształcić się w szerokim zakresie: poprzez czytanie duchowych książek, poprzez zapoznanie się z teologią i poprzez nasze uczestnictwo w nabożeństwach. W taki sposób w człowieku wierzącym umacnia się chęć zdobywania wiedzy o Bogu, o życiu duchowym, o życiu świętych. I w taki sposób stajemy się świadomymi chrześcijanami. Podczas gdy głód i pragnienie naszego serca budzą się dużo wolniej i trudniej, ponieważ serce może zacząć pragnąć Boga dopiero kiedy boleśnie odczuje pustkę w sobie. Ale do tego egoizm, który zbudował sobie tron w naszych sercach trudno dopuszcza. Dlatego są częste przypadki, kiedy dobrzy teolodzy bardzo sumiennie i prawidłowo głoszący naukę prawosławną nie mają tej chrześcijańskiej dojrzałości, która powinna odpowiadać spostrzeżeniom i dojrzałości teologicznej wykazywanych na poziomie intelektu. To, co czyni niewiasty noszące wonności godnymi by stać się pierwszymi świadkami Zmartwychwstania to trzy rzeczy: ich pragnienie Boga, ich dla Niego otwarte poświęcenie się i brak strachu, który jest skutkiem ich serdecznego pragnienia Boga. 

Niewiasty u grobu kochały Boga, żałowały i Go opłakiwały tak jak my kochamy i opłakujemy kogoś, kogo znaliśmy osobiście. Nie żyjemy jednak w tych czasach. Dlatego nasza miłość do Boga nie jest możliwa przez osobiste spotkanie Jezusa, tak jak tego doświadczały niewiasty z Ewangelii. Żyjemy w epoce Cerkwi, po Pięćdziesiątnicy i mamy Ducha Świętego, Który nas oświeca. Dla współczesnego człowieka trudno jest kochać Boga – musimy się tego uczyć. Miłość do Boga jest wprost proporcjonalna do tego na ile Go znamy. Pewien mnich z Atosu, który miał 30 lat, a został mnichem w wieku 18 lat udał się do starca Porfiriusza, gdyż wpadł w duchowy zastój. Chociaż już ponad dziesięć lat gorliwie wypełniał wszystkie obowiązki zakonne nie miał pokoju w sercu. Starzec zapytał go: „Czy wiesz jaki jest cel życia mnicha? Celem życia mnicha jest nauczyć się kochać Chrystusa“. Młody mnich poczuł się urażony: przecież został mnichem w wieku 18 lat, porzucił świat, pozbawił się wszystkiego – czyż nie zrobił tego wszystkiego z miłości do Boga? Starzec mu nic nie odpowiedział, a mnich dopiero po latach zrozumiał prawdę w jego słowach: pragnienie Boga musimy budować, pielęgnować. Jednak to nadal zdecydowanie nie wszystko. 

W opowiadaniu ewangelicznym o objawieniu się zmartwychwstałego Chrystusa Marii Magdalenie jest fragment, który jest zawsze trudny dla teologów zajmujących się Ewangelią. To fragment, w którym Chrystus mówi jej, aby się Go nie dotykała, ponieważ On jeszcze nie wstąpił do nieba do Swego Ojca. Z innej zaś strony, w innym opowiadaniu ewangelicznym opisano jak inne niewiasty dotykają się nóg Chrystusa, ten samy ewangelista Jan opowiada jak apostoł Tomasz włożył rękę w rany Jezusa. Dużo jest prób wyjaśnienia tej sprzeczności, ale według mnie najbardziej przekonujące jest tłumaczenie, które daje Cerkiew w jednej ze swoich pieśni: „Łzy Marii nie płynęły na próżno. Dlatego była ona godna by usłyszeć od Aniołów dobre wieści o Zmartwychwstaniu Chrystusa i ujrzeć Go. Ale rozumowała jeszcze po ziemsku, jako słaba kobieta. Dlatego nie dozwolono jej dotknąć Chrystusa“. W tej pieśni dokonuje się podziału między tym wszystkim co mamy najlepszego i co jako ludzie możemy ofiarować Bogu i drugą stroną w tej relacji – darem Bożym. Ziemska miłość Marii Magdaleny do Boga jako do ulubionego Nauczyciela, poświęcenie się Mu i brak strachu, łzy, które wylewała – są to najpiękniejsze owoce, które my ludzie w swoim poszukaniu Boga możemy Mu ofiarować. I Chrystus wynagradza te owoce otrzymane od Marii Magdaleny: „Łzy Marii nie wylewały się na próżno“. Ale próbując dać Bogu to co mamy najlepszego, nadal pozostajemy ograniczeni naszymi ludzkimi możliwościami. Jeśli człowiek, kierując się nawet najlepszymi intencjami nie spotka łaski Bożej, wtedy jego umysł będzie dalej myśleć po ziemsku. Pewien współczesny teolog pisze, że radość Marii Magdaleny kiedy zobaczyła Chrystusa nadal jest radością ziemską, a nie radością eucharystyczną – ona nie zrozumiała w istocie co się zdarzyło. Nasz umysł nie może się chrystianizować jedynie poprzez nasze ludzkie wysiłki. Jeśli nie spotkamy łaski oraz nasze serce nie stanie się gotowe do poznania Boga – to będzie tak jak w przypadku Marii Magdaleny kiedy zobaczyła zmartwychwstałego Chrystusa, ale Go nie poznała. 

Kiedy nasze dobre zamierzenie może wydać duchowy plon? 

Kiedy spotkamy łaską Bożę. A tę łaskę otrzymujemy i poprzez Komunię Świętą, w której nie dotykamy Chrystusa po prostu, lecz przyjmujemy Go do siebie całkowicie. To przerażające, że dzisiaj prawie banalną zdaje się nam możliwość, którą nam daje Święta Eucharystia. Nie ma bowiem nic bardziej strasznego, wstrząsającego i majestatycznego niż to, że możemy przyjmować do siebie Chrystusa! To jest darem, do którego nie wolno nam się nigdy przyzwyczaić i uznawać za pewnik. Święta Eucharystia zostaje zawsze tak samo wstrząsająca i musi budzić w nas to same poruszenie, jakie budziło w Marii Magdalenie objawienie się zmartwychwstałego Chrystusa – pragnęła upaść do Jego nóg i pocałować je z przerażenia, radości, z zachwytu. I dużo więcej niż to poruszenie, ponieważ dzisiaj żyjemy w Cerkwi i już nam jest dana łaska Boża. A łaska, gdy napotyka na dobry stan ludzkiej duszy wydaje obfity plon i doprowadza do poznania Boga. Uzupełnia ludzką słabość, jeśli tylko człowiek jest uczciwy przed sobą i nie usprawiedliwia własnych wad. Tak się zdarzyło i z apostołami Chrystusa, kiedy to łaska Ducha Świętego przepędziła wszystkie ich lęki. Byli jednak godni ją przyjąć tylko dlatego że byli bardzo szczerzy – jak wiemy byli mężczyznami, „w których nie ma podstępu“. Byli w stanie zauważyć własne błędy, jak je zobaczył apostoł Piotr i okazał gorzką skruchę za to, że wyrzekł się Chrystusa. Przy takim stanie ducha łaska uzupełnia hojnie, bez miary wszystko czego nam brakuje, aby nam się otworzyły oczy i abyśmy poznali Boga, aby nasze serca ucieszyły się ze zwycięstwa Zmartwychwstania, które możemy przyjąć także jako nasze przeznaczenie. Ale taką radość możemy odczuwać tylko wtedy kiedy mamy z Bogiem osobisty kontakt, dbanie o rozwój którego stanowi sens i cel naszego życia w Cerkwi. 

Dr Zlatina Karawylczewa
16 maja 2021 roku

Tłumaczenie z bułgarskiego na polski: Dimka Savova
Redakcja polska: Joanna Wyspiańska

Kontynuując korzystanie z tego serwisu zgadzasz się na używanie plików cookies. Więcej...

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close