Ojciec Arsenij Jovanović dobrze poznał współczesny świat, szczególnie pokusy wielkiego miasta. Jednocześnie jest on ihumenem monasteru w Serbii i czuje, że jego powołaniem jest niesienie pomocy ludziom, którzy podążają drogą, którą on ma już za sobą, aby odnaleźć drogę do Prawdy i Miłości.
My wszyscy chcielibyśmy osiągnąć coś, ale jakoś, jeśli by się dało, bez pokuty, nie spojrzawszy poważnie i nie wdarłszy się w głąb siebie, nie stawiwszy czoła samemu sobie. A tak właśnie dzieję się, przykładowo, w jodze, dlatego ona bardzo łatwo oddala współczesnego człowieka od życia duchowego. Przede wszystkim, na Zachodzie jest już zupełnie jasne, że chrześcijaństwo zginęło. To znaczy, tam chrześcijaństwo znikło, ponieważ dla tych ludzi to wielka pomyłka. Ale człowiek i tak dalej szuka. I tutaj zawsze pozostaje gotowa do otworzenia „szuflada” Dalekiego Wschodu – nie tylko joga, ale też buddyzm, zen, w ogóle – ten sposób myślenia, który w istocie mówi do człowieka: „Ty jesteś Bogiem“. Jest nawet taka mantra: „Ja jestem Bogiem, ja jestem Bogiem”. To są bardzo niebezpieczne rzeczy i w nich w ogóle nie ma mowy o pokucie. Jest w nich za to pewne głębokie rozkoszowanie się własną istotą, poszukiwanie i znajdowanie boskości w samym sobie. Przecież my wszyscy jesteśmy – na Boga! – małymi bożkami! I w nich nie ma ani kropli poczucia jakiejkolwiek winy. Straszne jest to, co dzisiaj można usłyszeć: „Jaka wina? We mnie nie ma żadnej winy!”. To oznacza, że nie ma tutaj głębokiego spojrzenia w siebie. Ponieważ, kiedy człowiek poważnie spojrzy w głąb siebie, niechybnie znajdzie w sobie bezkresne, mętne morze z grzechów, słabości, błędnych czynów, błędnych rozważań, tłum różnorakich osobistych upiorów i gadów, różne procesy myślowe i tortury, przez które wszyscy przechodzimy. My wszyscy chcielibyśmy uciec od tego, ale to niemożliwe. Jeśli na prawdę chcemy wzrosnąć jako jednostki – nie tylko jako chrześcijanie, lecz także jako ludzie –musimy stawić czoła sobie i zanurzyć się w tym wszystkim głęboko. Ale dzisiejszy człowiek unika stawienia czoła samemu sobie. Wciąż chce podążać jakąś okrężną drogą – aby to była jakaś nirwana, jakoś ćwiczenie oddechu, jakaś brahma-yama, albo hathajoga, albo rady psychiatrów, różnych pseudopsychologów lub guru, ponieważ oni wszyscy mówią: „Ależ ty jesteś wspaniały!”. A takie pompowanie ego jest przeciwne temu, co powiedział Chrystus i co jest właśnie stawieniem czoła samemu sobie. Próbowałem znaleźć, ale bez powodzenia (może jakiś specjalista z języka cerkiewnosłowiańskiego mi pomoże), co oznacza rdzeń słowa „pokajanie” /”pokuta”/. Bo w języku greckim, jak wiadomo, „metanoja” oznacza „zmianę umysłu”. I to jest bardzo poważnym orędziem – musimy zmienić swój umysł. Ale mnie się jeszcze bardziej podoba „przebudzenie”, ponieważ my wszyscy w jakimś stopniu śnimy o sobie i fantazjujemy o tym, kim i czym jesteśmy. A w chwili, kiedy promień łaski nas dotknie i kiedy poznamy istotę życia, tak naprawdę budzimy się z tego snu. Często się zdarza, że to przebudzenie jest bardzo bolesne – kiedy uświadomimy sobie, gdzie byliśmy i co robiliśmy, i w co zabrnęliśmy, kiedy jeszcze nie znaliśmy światła – tam, gdzie ludzkość często grzęźnie, nie mogąc wydostać się z tego wszystkiego. I wtedy czujemy ogromny wstyd. U mnie pokuta była właśnie taka – ogromny, długotrwały wstyd przez to, gdzie byłem, co robiłem i że tak bardzo rozczarowałem Boga – tę nieskończoną niebieską Miłość, która na mnie czekała jak czuła matka. Tak jak czekała na mnie moja matka, kiedy jako nastolatek włóczyłem się po Belgradzie do trzeciej w nocy, a ona i tak na mnie czekała. Przygotowała mi jakieś tam panierowane skrzydełka, ani na mnie nie krzyczała, ani nic: „Ważne, że wróciłeś!”. Bo w latach 70. i 80. żyliśmy dość ryzykownie w Belgradzie. Tak samo i Pan Bóg – On na nas czeka z bólem, długo i cierpliwie. I nas przygarnia do Swoich ciepłych, czułych, Boskich, wszechmocnych piersi, kiedy przyjdziemy do Niego! I wtedy my zdajemy sobie sprawę z tego, co rzeczywiście robiliśmy, gdzie byliśmy, gdzie w ogóle szukaliśmy miłości. Ponieważ my wszyscy w istocie szukamy miłości, cokolwiek robimy. Ale szukamy jej w złych miejscach i zatruwamy siebie na rozmaite sposoby. I kiedy przeżyjemy tę Miłość, wtedy my przechodzimy do pokuty, to znaczy – do wstydu, do oskarżenia siebie z powodu tego, gdzie byliśmy i co robiliśmy. I zyskujemy świadomość tego, jak blisko byliśmy tej niebezpiecznej granicy, żeby skończyć źle, nigdy nie przeżyć tego przepięknego kontaktu. I wtedy naprawdę wchodzimy w pewien przepiękny, majestatyczny stan, który nazywa się „pokuta”, a który jest daleko od rozczarowania. On jest w istocie radością. To znaczy, pokuta bez Boga to rozpacz, skrucha, a pokuta z miłością Bożą to nieskończona radość i zrozumienie życia – coś, czego mogę tylko pożyczyć każdej duszy na owej planecie.
…
Ja wiem, wiem, co oznacza żyć w wielkim mieście, tym bardziej, że po Belgradzie, który w ogóle nie jest małym miastem, pojechałem do Nowego Jorku. I w nim żyłem 6 lat, wchłaniając to zurbanizowane życie. I zrozumiałem bardzo dobrze, co się dzieje w świecie. Może w Belgradzie miałem jakieś złudzenia, one jednak rozproszyły się zupełnie w Nowym Jorku i zrozumiałem, że w świecie jest bardzo mało miłości i szczerej przyjaźni i że to wszystko jest oparte na zasadzie korzyści. Jeśli mam jakieś korzyści ze znajomości z tobą, będziemy razem, dopóki będę czerpać te korzyści. Jeśli się one wyczerpią, nic więcej nie będzie nas łączyć, ponieważ miłość i przyjaźń, które w końcu są tym samym, nie istnieją. Ponieważ w nich nie ma Boga. Bóg jest miłością i kiedy człowiek przeżyje Boską miłość, nie jest w stanie robić nic innego, oprócz przekazywania jej innym. Bo ta miłość, prawdziwa miłość, jest bezinteresowna. Kiedy człowiek przeżyje Boską miłość, ma on silne pragnienie dzielić ją ze wszystkimi. Właśnie dlatego święci mieli taką moc – bo mieli nieskończoną miłość. Moc miłości jest niewypowiedzianie wielka, moc miłości to w istocie świętość. Siłą miłości święci ojcowie leczyli schizofrenię, nowotwory, padaczkę itd.
…
Ja nie mam swego osobistego orędzia. Orędzie przynależy do Cerkwi, świętych ojców. Moim małym lokalnym orędziem może być to, co minęło. Ponieważ przeżyłem cudem, ja, w swoim życiu , jak też wszyscy moi drodzy i ukochani przyjaciele z belgradzkiego rock and rolla, a także potem – kiedy przenieśliśmy się do Nowego Jorku – co tam nie przeżyliśmy! Przez wszystko, co proponuje ten świat i co młody człowiek, który nie widzi innego sensu, bierze, a są to narkotyki, przygodny seks i wszystko pozostałe, o czym świat mówi: „Bierz! To wszystko jest dobre, to cię wypełni”. I tak, jakoś to przeżyłem, może właśnie dlatego, aby o tym mówić. Tak więc, moje orędzie jest takie, że istnieje coś dużo głębszego i wznioślejszego niż to, co możemy ujrzeć na pierwszy rzut oka i przeżyć z mediów oraz to, co nam serwuje życie. Istnieje coś dużo głębszego, wznioślejszego, bardziej majestatycznego – istnieje życie wieczne, istnieje nieśmiertelność. Wszystko, co głoszą różne sekty – tak pseudochrześcijańskie, jak też z Dalekiego Wschodu: wewnętrzna równowaga, harmonia, pokój, pokora – to wszystko nie jest złe. Dla mnie jednak dużo ważniejsza jest nieśmiertelność, pragnę nigdy nie umrzeć, pragnę żyć wiecznie. Oto czego chcę. Nawet jeśli powinienem pocierpieć trochę w tym życiu, nawet jeśli nie będzie w nim wszystko tak, jak w nirwanie. Chcę się trochę pomęczyć, przelać i łzy, i pot, a nawet też krew, jeśli trzeba będzie, abym uzyskał Bożą łaskę i tak otrzymał gwarancję, że pewnego dnia zostanę wiecznie z Nim.
Moje orędzie jest takie, że wieczne życie istnieje – bez żadnej wątpliwości. I to nie są jakieś bajki naszych babć i dziadków, albo raczej – naszych prababć i pradziadków, ponieważ babcie i dziadkowie weszli w głąb ateizmu. Wręcz przeciwnie, to jest świeże, żywe przekonanie – trzeba tylko trochę otworzyć oczy naszego umysłu i spojrzeć na to przepiękne stworzenie i zobaczyć, że w nim nie ma nic przypadkowego. Zobaczyć jak Syn Boży, jak Pan Bóg nieskończenie starał się, stwarzając to doskonałe dzieło, i chociaż w ten sposób zrozumieć, że istnieje pewna doskonała harmonia, doskonałe prawo, doskonałe piękno, które jest dużo głębsze, które człowiek może przeżyć w swojej własnej istocie i które na nas czeka w Wieczności. Tak więc my tutaj żyjemy i musimy być w tym świecie. Nie każdy jest powołany do tego, aby przywdziać sutannę czy zgrzebny wór i pójść w góry czy na pustynię – nikt o tym nie mówi. My, tutaj, jesteśmy z tych, którzy są wybrani, i ja nie wiem, jak, iść tą drogą. Ale większość ludzi się urodziła, aby żyć w tym świecie, żyć w pełni społeczności, miłować ludzi, wywyższać tę cywilizację, ale w pewien zdrowy sposób. W sposób, który nam mówi, że zawsze jest coś, co jest ponad wszystkim, co istnieje w świecie, i że w istocie przygotowujemy się przede wszystkim do niego. A tutaj, w świecie, poddajmy się bez zastrzeżeń i w ten sposób nigdy nie zostawimy swego serca temu, co przejściowe. Niech tutaj będą nasze ciało i nasz rozum, który jest naszym operatorem. Nasz umysł i serce jednak niech się znajdują w wieczności, w Panu Bogu, i w ten sposób zdołamy mniej więcej bezboleśnie przejść przez życie, ponieważ nie możemy dokonać tego tak zupełnie bez bólu. Więc moje orędzie jest jako u wszystkich świętych ojców: poznajmy Cerkiew, oczywiście, Prawosławną; poznajmy naukę świętych ojców, poznajmy naukę Świętej Ewangelii i wszystko będzie w porządku.
Ojciec Arsenije Jovanović
Źródło: Naslovne Online
Tłumaczenie z serbskiego: Dimka Savova
Redakcja polska: Agnieszka Chmielowiec