
Prezentujemy koleją homilię prawosławnego duchownego. Tym razem swoimi duchowymi przemyśleniami na temat kondycji współczesnego człowieka dzieli się z nami Ojciec Arsenije. Ten serbski mnich w młodości wiele lat spędził w Nowym Jorku i doświadczył wielkiej samotności w tym jednym z najbardziej ludnych miast świata.
Samotność – wielki problem naszych czasów
Samotność to wielka udręka i duży problem naszych czasów. Pamiętam Nowy Jork, ale to samo jest w Belgradzie, i w Podgoricy – wszystkie te miasta są podobnie zatłoczone. Jednak zwłaszcza zapadł mi w pamięć Nowy Jork, ogromne miasto, olbrzymie, w którym żyło prawie 20 milionów ludzi, gdzie się człowiek czuje strasznie samotny. W tym lesie z drapaczów chmur, na tych alejach i bulwarach, długich, ciągnących się kilometrami. Na tych ulicach, wśród milionów ludzkich istot, w metrze, w fabrykach, szkołach – nieskończona, straszna samotność! W takim stopniu, że mieszkańcy mają w domach papugi, żółwie, goryle, pytony, nie mówiąc o psach i kotach – przed gabinetami weterynaryjnymi, w poczekalniach, możemy zobaczyć ludzi, którzy siedzą w nieskończonym strachu i z tragicznym wyrazem twarzy. Zachorował mu mały żółwik, jedyny przyjaciel w jego życiu. Wiecie, to może wyglądać śmiesznie, ale to głęboka tragedia współczesnego człowieka, który stracił relacje, stracił przyjaźń, stracił swoje stosunki i żyje sam, zamknięty w swojej skorupie. A w istocie jest tak łatwo rozwiązać ten problem …
Oto, ja żyłem w tym świecie, w Belgradzie czułem się strasznie samotny, chociaż byłem bardzo komunikatywny, miałem szeroki krąg przyjaciół. Jeżeli chodzi o sferę kobiet, też nie żyłem szczególnie cnotliwie, miałem dziewczyny, z niektórymi byłem w trwałych związkach, byliśmy wtedy nastolatkami. Ktoś może powiedzieć, patrząc tak z boku, że się kochaliśmy. Tak naprawdę i w tych związkach byliśmy samotni, to też była samotność. Później, kiedy przyjechałem do Nowego Jorku, krąg przyjaciół i znajomych się rozszerzył, jednak kiedy wracałem do pokoju, do swojego mieszkania, wołanie mojej samotnej duszy było jeszcze głębsze. Kiedy kończył się cały ten hałas – w metrze, dyskoteki, koncerty, ulice, przyjaźnie, i śmiech ładnych dziewczyn, kiedy wracałem do swojego pokoju, do mieszkania, kiedy się zamykałem, zostawałem w okropnej ciszy, strasznej pustce, samotności, smutku, który rozrywa serce. I wtedy naprawdę dochodziłem do chwili, gdy życie traci sens, kiedy każda relacja, w tym czasie i w ten sposób, była pusta, tylko zachłanność, i te puste stosunki miłosne, ten pusty seks, nic nie warte spotkania, fałszywe przyjaźnie – to w istocie tylko zwiększało ciężar samotności. Naprawdę mogłoby się to skończyć samobójstwem, nad którym zacząłem rozmyślać.
Ponieważ, kiedy człowiek poczuję się skrajnie samotny, dla niego już życie nie ma sensu. Dlatego, że ludzie nie mogą żyć sami. Zaś najstraszniejsza jest metafizyczna, duchowa samotność. Oczywiście, nie mówimy tu o samotności cielesnej, ponieważ mieszkamy w wielkich miastach, wśród ludzi, tu chodzi o tą metafizyczną samotność, osamotnienie ducha, osobowości, duszy, człowiek nie może tego znieść. Ludzie nie mogą być sami na metafizycznym poziomie – od tego zaczyna się wszystko. Wtedy człowiek bardzo łatwo wpada na pomysł o samobójstwie. Albo zaczyna desperackie działania, które zawsze wyrządzają jemu szkodę, albo innym ludziom wokół niego. Samobójstwo to kulminacja tego stanu. Bardzo dobrze pamiętam, po dziś dzień, tę straszną samotność, czuję jej smak pod językiem. Ona może jednak być także produktywna – jeśli człowiek ją skieruje w dobrym kierunku, jakim jest wołanie: kiedy w jednej chwili ludzka dusza zawoła do Boga, do Stwórcy. A to jest najwznioślejszą relacją między ludzką duszą i Bogiem. Oczywiście, tutaj też mamy różne typy komunikacji: my możemy się kłócić z Bogiem, możemy Go nienawidzić, obrażać , możemy Go przeklinać, możemy wymawiać przed Nim najstraszniejsze słowa. Ile razy do mnie mówili: „Jak to, dlaczego się to zdarza właśnie mnie?“ – po prostu, my się kłócimy z Bogiem. Możliwa jest i taka komunikacja. A nawet i najstraszniejsza, powiedzmy, jak u Friedricha Nietzsche, który mówił, że Bóg jest martwy, on Go zabijał. Głęboko w sobie wiedział, że Bóg nie jest martwym, ale to była jego wizja by zabić Boga, którego gdzieś tam wewnątrz siebie samego nienawidził – przez fałszywy i upadły kościół Zachodu. Jak i u Sorena Kierkegaarda, jak i u wielu innych wrażliwych dusz, które przez stratę w ogólnym, kościelno- społecznym sensie, straciły na poziomie metafizycznym, kontakt z żywym Bogiem. I znienawidziły Boga, zapominając, że problem nie jest w Bogu, lecz w nas.
I dlatego – teraz wracamy do tego, o czym wcześniej była mowa – ta relacja z Bogiem jest najwznioślejsza. Kiedy z bólu krzyczymy, w ciężkich momentach samotności (oczywiście, jeśli nie popełnimy jakiejś głupoty – z powodu samotności nie zaczniemy chadzać do dyskotek, do lokalów gier, na prostytutki, to też jest ucieczka od samotności, ale to ucieczka do piekła, to ucieczka do jeszcze większej samotności, która ponownie dochodzi do momentu samobójstwa)… . Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak się dzieje, że ktoś zaczyna wołać do Boga, a ktoś inny nigdy o Nim nie pomyśli. Ale w takiej chwili, kiedy w sposób prawidłowy wejdziemy w relacje z Bogiem i zawołamy do Niego (a to jest przejawem najpiękniejszego ludzkiego stanu pokuty), w takich chwilach Bóg odpowiada – zawsze, bez wątpienia! Bóg oczekuje na nasze wołanie miłosne, na nasz miłosny płacz. I wtedy Stwórca odpowiada, każdemu w sposób osobisty. Każdy chrześcijanin, który w jakiejś chwili szczerze zawoła do Boga, czuje ten żywy kontakt. I w takich przypadkach osiągamy majestatyczną świadomośc, że nie jesteśmy sami. Nawet jeśli jesteśmy na bezludnej wyspie na Pacyfiku, gdzie nikt nas nie znajdzie, albo w jakiejś celi więziennej, głęboko w sobie bądźmy świadomymi faktu, że nie jesteśmy sami. A to jest najpiękniejsze, co się może zdarzyć człowiekowi – poczucie Bożej obecności! Kiedy ja to przeżyłem, w moim mieszkaniu na Brooklynie, w bardzo ciężkim stanie (wtedy byłem młodym człowiekiem, no, niezupełnie młodym, ale mogę powiedzieć – wciąż młodym, miałem 29 lat, kiedy po raz pierwszy zawołałem do Jezusa Chrystusa)… I kiedy On mi odpowiedział, ja byłem w tym moim mieszkaniu, które było wspaniałe i duże dla mnie, emigranta. To miejsce było jednak dla mnie także miejscem tortur, smutku, nieszczęścia. Wtedy Bóg dotknął moje serce i powiedział mi: „Gdzie ty byłeś w ciągu tych 29 lat? Czy teraz widzisz, że Ja jestem zawsze tutaj?“ I to poczucie, że już nie jestem sam, było najpiękniejszą rzeczą, którą mogłem przeżyć. Oczywiście, potem człowiek pracuje nad tym, rozwija się i wie, że gdziekolwiek się znajdzie, w jakiejśkolwiek sytuacji, nie jest sam. I dlatego człowiek, który tego doświadczył, stara się przekazać pewnego dnia to poczucie innym ludziom.
Ojciec Arsenije, 19 lipca 2020 r.
Źródło: youtube.com
Tłumaczenie z serbskiego na polski – Dimka Savova